Miesięcznik Społeczno-Kulturalny MUTUUS:
Nr 14, marzec 2018
Od redakcji: Recenzja dotyczy wystawy laureatki konkursu Artystyczna Podróż Hestii 2016 Katarzyny Szymkiewicz. Laureatka wygrała w konkursie miesięczną rezydencję w Nowym Jorku oraz po powrocie możliwość przygotowania solowej wystawy w czołowych galeriach w Polsce. Jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Więcej zobacz: w serwisie aktualności warszawskiego ASP.
Nierzadko spotyka się młodych ludzi zmienionych przez sukces. Wykręcając się nienaturalnie, by osiągnąć optymalną pozycję do poklepywania się po plecach, tracą to, z czego zasłynęli; dopasowują się, zmieniają i płaszczą. Gubią po drodze swoje zasady i ideały, które potem może odnaleźć, zebrać i wykorzystać ktoś inny - i tak recykling indywidualizmu zatacza krąg.
Pozostanie jedynym lokatorem swojej głowy, odmowa wynajmu, czy nawet dzielenia się czynszem i zasłonięcie okien to, choć ciężki, najskuteczniejszy sposób, by nie dać się wykorzystać. Wiedziała o tym legendarna już Britney Spears, której piosenka zainspirowała tytuł wystawy Katarzyny Szymkiewicz - zwyciężczyni tegorocznej edycji konkursu Artystyczna Podróż Hestii.
Bycie przedstawionym szerszej publice nie spływa po nikim i niezależnie od stylu życia czy poglądów jest ważnym wydarzeniem, które, chcąc nie chcąc, wywiera na młodym człowieku znaczną presję. Na całe szczęście z powodu tego przełomu, w odróżnieniu od autorki utworu, nikt głowy na łyso nie ogolił, ale nawiązanie zdecydowanie widać. Tytuł jest też inteligentnym wprowadzeniem do samej twórczości Szymkiewicz: geometryczne, proste i czyste formy jednocześnie współgrające ze sobą i kompletnie autonomiczne - to właśnie jej pieces. Wcześniej wspomniana (i w tym momencie najważniejsza) wystawa jest tego znakomitym odzwierciedleniem.
Według wspomnień kuratora, Aleksandra Celusty, artystka pracowała nad dziełem w komfortowym osamotnieniu, umożliwiającym introwertycznym umysłom pełne skupienie i zaangażowanie. Zarówno w procesie twórczym jak i „efekcie” jej działań dominuje perfekcjonizm i stuprocentowe wykorzystanie materiałów, jakimi dysponuje. Jej prace stają się jej własną inspiracją do dalszych działań artystycznych, nic nie jest zmarnowane ani, paradoksalnie, skończone. Te cechy wyróżniają omawianą instalację na tle innych przedsięwzięć. Idea, wykonanie, lokalizacja - to wszystko składa się na całość, której warto nie zignorować - z czystej dociekliwości wysłuchać, obejrzeć i zrozumieć.
Pozornie przypadkowe ułożenie elementów nabrało w moich oczach głębszego sensu dopiero po wysłuchaniu założenia oraz samego procesu twórczego artystki: od leżącej konstrukcji złożonej z elips, przez pustą w środku szachownicę, zamontowaną przy ścianie pod pewnym kątem, aż do niewielkiego półksiężyca i czegoś w rodzaju sygnatury, wiszącej płasko na ścianie- całość była dla mnie zagadką. Instalacja znajduje się w jednym z pomieszczeń krakowskiej galerii Henryk. Typowe dla zabytkowych kamienic wysokie sufity, duże okno wychodzące na ulice, drewniane podłogi i rdzawy piec kaflowy w kącie- to wszystko zostało źródłem inspiracji i swego rodzaju podobraziem, jednoczesnym tłem i ważnym elementem wizji. Imponujących wielkości prostokątna konstrukcja okazuje się być przeskalowanym kaloryferem, ściany koloru różowego (nazwanego przez kuratora „majtkowym różem”- określenie wyjątkowo trafne) pełnią funkcję jednej z trzech barw użytych w procesie, obok bieli i cieni rzucanych przez ażurowe elementy, które Szymkiewicz uważa za ważne; nie bez powodu, gdyż rzeczywiście pełnią kluczową rolę w odbiorze jej pracy. W zależności od tego, jak chcemy podejść do wystawy, jak chcemy ją widzieć, może zmienić się z instalacji w obraz, z obrazu w rzeźbę; ze spójnej całości w rozrzucone losowo elementy. Mimo swojej przytłaczającej statyczności, emocjonalnie jest to dzieło zmienne i żywe, będące jedynie zamrożonym obrazem, wyjętym z nieskończonego procesu przetwarzania, zmian, rozwoju- czyli po prostu tworzenia.
Sama artystka głosi, iż jej prace, które możemy podziwiać, nie są produktem skończonym. W przyszłości mogą wciąż reprezentować sobą to samo lub dostać nowe życie; być pocięte na drobne kawałki, przemalowane, przekształcone. Ktoś może je kupić- nie cały „zestaw”, ale jeden czy dwa elementy. Co się z nimi wówczas stanie? Zmienią swój sens. Interpretacja jest kwestią osobistą i zależy głównie od oczekiwań, z jakimi przybywamy do galerii sztuki bądź muzeum- czy też, na dobrą sprawę, jakiegokolwiek innego miejsca, w którym znajdzie się coś do podziwiania i oceniania.
Czy wszystko musi mieć głębszy przekaz?
Oczywiście jest to kwestia sporna; każdy z nas ma inny pogląd na cel sztuki i moment, w którym traci to miano. Jeżeli założy się, iż dzieło Szymkiewicz jest tylko ozdobą, intelektualną wydmuszką, w którą można na siłę wpompować na nowo sens- wówczas, jedynie w głowie odbiorcy, jakakolwiek próba interpretacji czy tłumaczenia jest zaledwie próbą ukrycia czysto komercyjnych zapędów artysty. Porównywanie wystawy do zombie abstraction (nazywanego również crapstraction, co jeszcze trafniej obrazuje podejście osób tego terminu używających) jest nie tylko przejawem ignorancji, ale też zwyczajnie krzywdzące. Narzucanie artystom, zwłaszcza młodym, wydumanych norm i coraz to wyższych wymagań mija się z celem. Od wieków sztukę można było twardo umieścić jedynie w dwóch kategoriach- plagiat lub rewolucja. Czy ktoś wcześniej zrobił coś, co przypominało omawiane dzieło? Zapewne tak. Czy głowa i serce tamtego twórcy były takie same, jak Katarzyny Szymkiewicz? Szczerze wątpię. Myśl, uczucia i przeżycia - te trzy rzeczy są kluczowe, by w pełni docenić jej instalację.
Utwór dostępny na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 4.0