Miesięcznik Społeczno-Kulturalny MUTUUS:
Nr 11, grudzień 2017
Na dworze dobrze ponad 20 stopni Celsjusza, dookoła cykające owady, gdzieś pod sufitem przelatuje nietoperz, a w kącie kuchni przemyka jaszczurka. Jak co wieczór szykujemy się do kolacji przy dużym, krzywym stole na zewnątrz, pod dachem z palmowych liści. Tylko że tym razem to kolacja wyjątkowa, bo wigilijna. Nikogo z tych ludzi nie znam dłużej niż tydzień, a niektórych widzę pierwszy raz na oczy, bo są jakimiś lokalnymi znajomymi i właśnie przyjechali w gościnę. Nie ma tu nikogo z Polski, najbliżej kulturowo są dwie osoby ze Słowacji – mój host Daniel i druga wolontariuszka, Lucia. Poza tym są tu ludzie z Wenezueli, Kolumbii, Francji, Hiszpanii i Niemiec. Rozmawiamy po hiszpańsku i angielsku, każdy ze swoim akcentem. Znajdujemy się gdzieś na karaibskim wybrzeżu w zachodniej części Panamy, czyli Costa Arriba. Tak właśnie spędzam najdziwniejsze do tej pory Boże Narodzenie w moim życiu, Anno Domini 2017.
Określenie „gdzieś na karaibskim wybrzeżu” jest dość trafione, bo kiedy jedzie się tu autobusem, kierowcy trzeba powiedzieć, żeby wysadził nas tam, gdzie odbywa się festiwal. Do festiwalu Tribal Gathering co prawda jeszcze dobre dwa miesiące, ale tak najłatwiej rozpoznać lokalsom to miejsce, które nie znajduje się nawet w żadnej konkretnej wiosce. Jeśli chcemy być dokładniejsi geograficznie, to jest ono pomiędzy Playa Chiquita a Palmirą.
Nie ma dwunastu potraw, raptem trzy (dobra, cztery licząc mączne tortille), nie ma siana pod obrusem, bo nie ma obrusu, nie ma nawet choinki, o śniegu nie wspominając. Przed wyjazdem z Polski przygotowałam się jednak i nadaję wieczorowi polskiego akcentu przywiezionym opłatkiem i książeczką z kolędami. Zaraz przed kolacją tłumaczę wszystkim po hiszpańsku pokrótce tradycję dzielenia się opłatkiem i daję każdemu kawałek składając życzenia „Feliz Navidad”. Udaje mi się nawet zaśpiewać ze dwie kolędy razem z Laureline z Francji, która nie rozumie nic, ale całkiem dobrze jej idzie i wymowa, i powtarzanie melodii : ). Ponadto razem z Lucią ze Słowacji spędziłyśmy całe popołudnie przygotowując pierogi z ziemniakami i kaszą (również przywiezioną przeze mnie z Polski). Trochę się posklejały, a niektóre rozpadły, ale ogólny rezultat jest bardzo zadowalający zważywszy warunki oraz nasze małe doświadczenie, a wszyscy mówią, że im smakowało i biorą dokładkę, dopóki pierogi się nie kończą. Poza tym mamy nadziewane jajka przygotowane przez Lucię z Hiszpanii oraz potrawkę z zabitej kilka godzin wcześniej kaczki (dopingowałyśmy ją, kiedy uciekała, ale niestety nie była wystarczająco szybka). Trochę się obawiałam, jak będzie wyglądał ten wieczór, że tylko dla mnie będzie on ważny i nie będę miała go z kim spędzić, ale okazało się, że wszyscy tu przywiązują do niego specjalną uwagę. Faceci nawet założyli koszulki, choć na co dzień chodzą w samych szortach : ). My, dziewczyny, zamieniłyśmy krótkie spodenki i powyciągane koszulki na spódnice i sukienki, pomalowałyśmy się, ja założyłam biżuterię. Choć każdy z nas z tego czy innego powodu zdecydował się wyjechać daleko od rodziny i znajomych, tego dnia wszyscy nawiązywaliśmy z nimi kontakt, rozmawialiśmy przez Whatsappa mimo okropnego połączenia internetowego i nawet 30-sekundowych opóźnień, pisaliśmy wiadomości i oglądaliśmy zdjęcia z rodzinnych kolacji. Nie mogliśmy na nich być, ale mogliśmy zrobić swoją wspólną kolację. Jak to podsumował przy stole Carlos z Wenezueli: „Jesteśmy tutaj wszyscy z dala od naszych rodzin, ale jesteśmy razem. Jesteśmy tutaj rodziną”, za co dostał nawet oklaski, bo wszyscy dobrze czuliśmy i rozumieliśmy, co miał na myśli.
Po kolacji była muzyka, taneczna, bo w końcu jesteśmy w Ameryce Łacińskiej. Moi latynoscy koledzy koniecznie chcieli, żeby każdy puścił jakąś taneczną piosenkę ze swojego kraju i do niej zatańczył. Musiałam im wytłumaczyć, że w Polsce nie mamy takich popularnych rytmów jak bachata, salsa czy merengue, a polskie tańce tradycyjne to nie jest coś, co tańczy się na imprezach. Potem przypomniałam sobie jednak o polonezie (pozdrowienia dla dwójki moich przyjaciół, którzy zainspirowali mnie do tego pomysłu, bo poloneza tańczą tradycyjnie co roku… w lecie nad Wartą : )). Nie żebym umiała go tańczyć (u mnie na studniówce poloneza tańczyli tylko wybrani), ale udało mi się odtworzyć kawałek razem z Noelem z Wenezueli. Potem posiedziałam z innymi jeszcze trochę, ale byłam zmęczona przeprawą z pierogami i poszłam spać chwilę po północy, choć niektórzy kontynuowali wieczór jeszcze długo…
To było zdecydowanie Boże Narodzenie, które będę wspominać do końca życia. Było też zadziwiająco dobre zważywszy na warunki, w które siebie wrzuciłam. Wspomniany Carlos i kilka innych osób z Wenezueli oraz Kolumbii to imigranci zarobkowi, ale co skłoniło mnie, dziewczynę z Polski, do spędzenia świąt Bożego Narodzenia gdzieś na skraju panamskiej dżungli z daleka od wszystkiego i wszystkich, których znam? O tym w kolejnym poście : ).
Utwór dostępny na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 4.0